Śnieg, który spadł w Rodellar przekonał mnie, że sezon w rejonie dobiegł końca.
Przemierzając dzień wcześniej ścieżkę do Pisciniety zastanawiałam się mocno, czy będę w stanie odzyskać swój szpej ze ściany. Ściągnięcie expresów z mojej “zajawki sezonu” było idealnym posunięciem.
Ostatnia wizyta w najpiękniejszym zakątku Rodellaru nie należała do najprzyjemniejszych. Przehaczenie zupełnie zalanej w górnej części drogi nie było banalną sprawą, tym bardziej, że moje poprzedłużane „dzwonki” wisiały aż po sam pik, czyli 50-y metr linii! Niska temperatura, zachmurzone niebo i wilgoć w powietrzu … - to wszystko spowodowało niesamowitą chęć opuszczenia jak najszybciej tego miejsca. Pakując do plecaka ściągnięte expresy uroniłam kilka łez i zapowiedziałam szybki powrót w przyszłym roku.
Śmiało przyznam, że końcowe tygodnie 8-miesięcznego tripu, gdzie skrajne zmęczenie fizyczne, połączone z nadwyrężoną „psychą”, zrodziły sporo refleksji na temat fizycznej i psychicznej granicy wytrzymałości ludzkiego organizmu.
Ostatnie dwa miesiące spędziłam w otoczeniu obcych mi osób, funkcjonując wciąż jak napięta struna, odkryłam kilka nowych dla mnie cech ludzkich (negatywnych i tych pozytywnych). Kilka, bardzo pomocnych mi osób, starało się w chwilach słabości mocno mnie wspierać, za co niezmiernie muszę im podziękować. Zresztą, mogłam się im zrewanżować - koledze X wieszając expresy na drogach, które już znałam, oddając swój śpiwór koledze Y i karmić aspiryną kolegę Z ;))) Dzięki Panowie!
Doświadczenie wspinaczkowe, jakie zafundowała mi walka w Piscineta, było przede wszystkim uświadomieniem sobie, jak niesamowicie ważne jest w tym sporcie samozaparcie (o ile nie masz obok kogoś, kto po tyłku Cię kopie ;). Drugą kluczową sprawą okazało się posiadanie dobrze dobranego partnera wspinaczkowego i niezbędny SPOKÓJ – ducha i…otoczenia , którego w moim przypadku niestety zabrakło.
Tak, czy inaczej opuściłam Rodellar z pozytywną myślą, że jestem w stanie…
Pozdrawiam