Jak zawsze Francja przywitała nas przepiękną słoneczną pogodą. Zapach lawendy, już nieco mniej uśmiechnięte opadające ku ziemi słoneczniki, niezliczone ilości samotnie stojących nieeksploatowanych połaci skalnych, mocno zaakcentowały powtórny przyjazd w to urocze miejsce.
Tuż po męczącej podróży (w celu uniknięcia ostrej konfrontacji z Ceuse) postanowiliśmy udać się do bardziej przyjaznego Orpierre, gdzie w świeżo udostępnionych sektorach mogłam powspinać się on sightem. Miło zaskoczona jakością wspinania w nowym murze nad miasteczkiem Orpierre sukcesywnie zaliczałam kolejne drogi. Mocno zmotywowana nie mogłam jednak doczekać się kolejnych dni wspinaczkowych, które planowaliśmy spędzić w Ceuse. Niestety spore opady deszczu spowodowały szybki „wycof” z Sygoyer. Postanowiliśmy więc odwiedzić północną ścianę St. Legare, gdzie latem słońce nie stanowiło przeszkód we wspinaniu. Długie, lekko przewieszone, o różnorakim charakterze drogi wydały mi się dużo łatwiejsze od tych, z którymi miałam do czynienia w Ceuse. Zdecydowanie okazalej prezentowała się południowa ściana St. Legare, którą jedynie mogliśmy podziwiać z sąsiedniej strony wąwozu. Palące słońce i panujący ukrop uniemożliwiają wspinanie w tamtejszych przewieszeniach w okresie letnim (wyjątkiem są zimne i bardzo pochmurne dni, o czym sami mieliśmy okazję się przekonać).
Smsowe wieści od zaprzyjaźnionych rodaków przebywających w tym czasie w Sygoyer, wskazywały na polepszenie pogody, co znaczyło dla mnie jedno - konfrontację z tym, po co wróciłam.
Copyright © 2014 by gorskieblogi