W połowie kwietnia podjęłam decyzję o dłuższym pozostaniu w Margalef. Ponieważ Jozo planowo musiał opuścić Hiszpanię z końcem miesiąca, moim głównym problemem był przyszły partner wspinaczkowy... a raczej jego brak!
Aktywnie zaczęłam poszukiwać kogoś do wspinania, rozpoczynając akcję "poszukiwany / poszukiwana partner / partnerka do wspinania" ;)))
Generalnie powinnam zabrać się do roboty w zupełnie inny sposób i wykorzystać możliwości internetowe. Jednak przekaz informacji a la rubryka matrymonialna :))) skłonił mnie do skorzystania z innej, bardziej mozolnej metody.
Brak doświadczenia w tego typu sprawach pociągnął za sobą ogromny rachunek telefoniczny i kupę stresu, ale było warto! Dzięki temu poznałam mnóstwo nowych, rewelacyjnych ludzi i zaczęłam solidniej uczyć się języka hiszpańskiego.
Kilku wspinaczy zadeklarowało się na 80%, ale: praca, pies, szkoła, chory palec, brak formy, dziewczyna :) lub inne powody zatrzymały ich w kraju.
Rozpoczęłam poszukiwania wśród znajomych z zagranicy, tych wszystkich maniaków wspinania, którzy nie odpuszczą możliwości powspinania się w skałach.
Niestety, wszyscy mieli już swoje, od dawna zaplanowane wyjazdy.
Zdesperowana, a równocześnie maksymalnie wkręcona w margalefowski wspin, postanowiłam bez względu na wszystko pozostać w Hiszpanii.
Wiedząc, że mogę liczyć na przebywających w Margalef fantastycznych ludzi z Torunia - Szymona i Tomka, postanowiłam najpierw jednak wykorzystać wszystkie inne możliwości, aby być niezależna i nie powodować swoją osobą przestojów w 3-osobowym zespole.
W pewnym momencie poszukiwania zostały zawieszone.
Większym kłopotem stał się stan zdrowotny Joza, Łukasza i mój własny. Wszyscy troje zostaliśmy poddani próbie przetrwania bólu, gorączki, biegunki, bądź wymiotów! Początkowo mieliśmy z tego niezły ubaw, jednak wirus grypy żołądkowej poszedł na całość i zafundował nam wszystkim niezapomniane wspomnienia... o nie do końca pozytywnym zabarwieniu.
Włamanie do mojego samochodu i spędzenie kilku godzin na komisariacie policji spowodowało, iż "poszukiwania" były już sprawą drugorzędną.
W mojej głowie narodziła się myśl: "tyle się już tu wydarzyło, więc nie odpuszczę, bez względu na efekt końcowy - wspinaczkowy nie wyjadę z Margalef od tak!"
Dziwne, ale po raz pierwszy w życiu doświadczyłam takiego uczucia. Zaskoczyła mnie moja nowa, inna niż dotychczas, motywacja.
Nigdy wcześniej nie postąpiłabym w ten sposób - brak stałego partnera, ale co tam! Tym razem nie miałam nic do stracenia i... chciałam się wspinać.
Niełatwo mi było żegnać się z Jozem i Łukaszem. 28.04 oboje opuścili ES, a ja zostałam sama.
Przez kilka kolejnych dni miałam okazję wspinać się z młodym, niezwykle obiecującym wspinaczem z Gniezna - Michałem.
Obserwując jego zacięcie, aż buzia mi się śmiała. Mocno dopingowałam go w drodze do pierwszego poważnejszego sukcesu RP.
Uświadomiałm sobie, jak mocno motywacja seniorska różni się od świeżej, zwariowanej juniorskiej :)
Odkryłam tym samym w sobie spokój i opanowanie, którego wcześniej nie znałam! Dzięki Michał za dobrą lekcję uświadomienia ;) i jeszcze raz gratulacje trudnego RP!
(hm... pouczający i uświadamiający trip ;)
Kilka dni później do Margalefu zawitał znajomy z Kanady, który spontanicznie postanowił wpaść na 8-dniowy wspin :)
Cudownie! Mozolne szukanie przyniosło skutek, i kolejne kilka dni spędziłam w towarzystwie człowieka,
który bez względu na złe warunki, mój brak dyspozycyjności powtarzał:
"Olka dziś zrobisz, ja to wiem!" :)))
Pozdrawiam
KOMENTARZE
taps 2009-05-13 22:40:30
witaj ,trzeba było do mnie zadzwonić to bym wpadł pozdrawiam