Piorun z tej i piorun z tamtej strony.
Odkręcony maksymalnie „prysznic”, dający potężny strumień wody z czarnej jak węgiel chmury kłębiącej się nad głową.
Puszczająca w szwach zapora, zalany namiot i wszystko nasiąknięte wilgocią… to Margalef przez ostatnie trzy tygodnie.
Mowy o sukcesywnym wspinaniu nie było żadnej!
Pojedyncze dni, kiedy słońce przypominało o swoim istnieniu i tak nie załatwiało sprawy totalnie "przemokniętej" skały. Slalom miedzy kałużami w skale przypominał mi o czymś takim jak - PECH!
Jednak nie dałam się zwariować. Znalazłam alternatywę wspinaczkową w oddalonej o 150 km Olianie (która podobnie jak Margalef nie była sucha).
Utrzymując na bieżąco smsowy kontakt z zaprzyjaźnionymi chłopakami z Torunia, z nadzieją oczekiwałam na poprawę warunków w Margalefie.
Na poprawę musiałam sobie poczekać dłużej niż kilka dni :)) Hm… jedyne 3 tygodnie!
W międzyczasie udało mi się przeczytać kolejną książkę i poprowadzić w szybkim RP piękną linię na jedynym wyschniętym skrawku margalefowskiego konglomeratu...
pozdrawiam ;)