Po powrocie do Archidony skierowałam swoje kroki przede wszystkim w kierunku 40 metrowej perełki Cuevy- Kalliste, z którą zapoznałam się pod koniec zeszłorocznego wyjazdu. Po odświeżeniu sobie całej sekwencji X ruchów, mając dobrą podbudowę wytrzymałościową dzięki wcześniejszym tygodniom spędzonym min.w La Mueli, byłam w pełni gotowa do jej prowadzenia.
Pomimo dyskomfortu związanego z bólem palca, spowodowanym lekkim przeciążeniem, mocno skoncentrowałam się na projekcie wiedząc, że do sukcesu brakuje mi zaledwie postawienia kropki nad i.
Biegnąca w dużym przewieszeniu Kalliste, jest drogą bulderową (dwa trudne miejsca przedzielone kikunasto ruchowym pasażem po średnich chwytach, bez dobrego restu) Oczywiście bardzo istotny jest również wysoki poziom wytrzymałości, chroniący przed końcowym, palczastym odcinkiem drogi. Głównym problemem w drodze był dla mnie drugi (obligatoryjnie znacznie łatwiejszy od pierwszego, niezwykle trikowy) crux biegnący po malusieńkich ściskach.
Kiedy wbiłam się w rytm RP i bezbłędnie przechodziłam pierwsze trudności drogi, ni stąd ni z owąd urwałam dość istotny chwyt pomiędzy dwoma boulderami bez którego nie wyobrażałam sobie poprowadzenia drogi w tamtym momencie. Lekka frustracja trwała kilka dni , ponieważ pomimo tego, iż znalazłam nowy patent, korzystając z zupełnie innych, małych chwytów, namiętnie spadałam w tym miejscu. Wreszcie udało mi się przedrzeć przez problematyczny odcinek , co zaprocentowało wiarą w to, że prowadzenie Kalliste nie jest na straconej pozycji. Jedyne co było mi potrzebne to spokój i dobre warunki... ani tego, ani tego niestety nie zażyłam w dniu prowadzenia drogi :-D Godzinna wspinaczka w jeden z cieplejszych dni w Archidonie była okupiona walką ze "zjeżdżającymi" chwytami, jak również kłopotliwym wpinaniem własnych ekspresów, wyczyszczonych dzień wcześniej przez innego wspinacza :/ . Nie ukrywam, że tuż po przedarciu się przez najtrudniejszy fragment KAlliste, pozostało mi do przewspinania 15 metrów, na których musiałam uwierzyć że to co obłe- jest dobre, a to co małe wcale nie jest aż tak małych rozmiarów ;-D Dość głośne ustawienia dźwięku w moim I-podzie przekrzykiwał z dołu Michał , kategorycznie zabraniając mi spadać ;-)
Sukces na drodze o której marzyłam od pierwszego momentu przekroczenia progu Archidony jest zasługą grupy ludzi, aktywnie pracujących na moje wspinanie. Poczynając od mojego cierpliwego i mocno dopingującego mnie partnera - Michała, po moich sponsorów, przyjaciół, rodziców. Ukłony w stronę Sztuki Żywienia, która od początku wyjazdu bardzo aktywnie dba o moje odżywianie i regenerację, ale przede wszystkim dla Kaśki Budy, która pomimo ciężkiej operacji i pobytu w szpitalu trzyma menagerską rękę na pulsie (dziękuje Kasia!)
Zdjęć póki co nie ma i nie będzie przez jakiś czas (tu czas na kolejna historię, która niestety wzbudziła spory niesmak i popsuła samopoczucie).W dniu prowadzenia mieliśmy jedyną okazję (przed wylotem Michała do PL) do zrobienia zdjęć na potrzeby newsa. W całej akcji mięli brać udziału dwaj amatorzy wrażeń jaskini, którzy akurat pojawili się na horyzoncie. Wróciliśmy na camping po sprzęt fotograficzny zostawiając jak zawsze spakowane liny pod ścianą. Po powrocie nie zastaliśmy ani sznurków ani asekurantów... Po pewnycm czasie chłopcy-jaskiniowcy wyłonili sie znikąd okazując wielkie zdziwienie, że ktoś ukradł nasz sprzęt. Pomimo całego zdarzenia Archidona jest miejscem, które bez dwóch zdań polecam wszystkim wspinaczom lubiącym bardzo długie drogi w bardzo dużym przewieszeniu! Idąc w ślady swojego partnera, obrałam nowy projekt w Archidonie, który na oko jest najbardziej spektakularnie prezentującą się linią w Cuevie.
Ogromne wyrazy szacunku dla Berbane Fernandez za to co stworzył w tutejszych rejonach (w tych w których mam przyjemność wspinać się , a także w tych, które za moment odwiedzę)
Pozdrawiam
Ola :-)