Wraz z nadejściem jesieni nadeszły wzmożone opady deszczu i towarzysząca im niska temperatura.
Postanowiłam zaprzestać biegania po całym Rodellarze i wreszcie skoncentrować swoją uwagę na 50-metrowej „perełce” Piscinety, która jest jedną z najpiękniejszych linii, z jakimi miałam styczność!
Choróbsko, które mnie dopadło wyeliminowało drogę „wodną” zastąpioną godzinnym spacerkiem po suchym , wyboistym i spadzistym. Nie ukrywam, iż trekking nie jest moją mocną stroną, więc tuż po uporaniu się z drogą, kolejne 2 godziny leżałam plackiem w cieniu Piscinety.
Team polskich mocarzy w składzie: Mateusz , Bogdan, Fiodor i Paweł-Ryba mocno mnie wspomógł działając niczym silna dawka witaminy C.
Pierwsza wizyta chłopaków na Piscineta okazała się bardzo owocna.
Mateusz i Bogdan (dosłownie) „przepłynęli” OSem wytrzymałościowe drogi „basenu”, Fiodor przekonał się, że „nie taki diabeł straszny” wstawiając się w Cossi (L-1) ,
Ryba już prawie „witał się z gąską” na 7c, zaliczając gruszkę tuż pod topem, natomiast mój słowacki partner sukcesywnie wyrywał spity z jednej z najnowszych propozycji sektoru (testując tym samym wytrzymałość liny Mammuta i moich już wystarczająco naderwanych nerwów!).
Popieram teorię, iż słowaccy wspinacze mają „żelazną” psychę…
PS.Ostatnie drogi, z którymi się uporałam to:
-Acrabita 8a (3p) RP
-Adios Pepito 8a (2p) RP
Pozdrawiam ;)