Ostatnie cztery dni mojego sezonu zdecydowanie rózniły się od tych z przed roku, czy kilku lat. Będąc w pełni samodzielna starałam sie trzeźwo ocenić sytuację i w odpowiedni sposób wykorzystać resztki sił. Pozostały mi dwa dni wspinania w dwóch różnych miejscach, gdzie planowałam rozprawić się jeszcze z dwiema 8b+. Poczułam się troszkę jak na zawodach wspinaczkowych , gdzie popełnienie najmniejszego błędu eliminuje Cię z gry. Chyba właśnie to zmotywowalo mnie jeszcze bardziej.
********************
Październikowe poranki i jego mgliste klimaty, nakłaniały do pozostawienia całego sprzętu w skałach i wynoszenia się czym prędzej do przytulnego domu. Wystarczyło mi popatrzeć na Joza , a w jego oczach widziałam to samo co za oknem transportera. Czym prędzej zapażyłam kawę, która obudziała ciało i umysł ,a tym samym rozwiała wszelkie wątpliwości , co do pozbycia się kilkunastu ekspresów.
Ukryte pod porannym mlekiem jesienne słońce dawało nadzieję na owocny wspin. Ostatnia wizyta w Piscineta poświęcona była najdłuższej 8b+ w sektorze. (Odróżniajacy ją od pozostałych dróg , bardzo palczasty bulder sprawia ,że linia jest mało „chodzona”. A szkoda , ponieważ jej górny odcinek jest zlepkiem tego , co można znaleźdź na sąsiednich drogach).
Tuz po podejściu pod sektor stwierdzenie Joza: „to je over v Piscineta” było bardzo trafne. Połowa października to chyba ostateczny i sensowny termin na wspinaczkę w baseniku. Oczywiście spróbowałam po raz ostatni przedrzeć się przez wymagajacy bulder, jednak nie było to warte kolejnych miesięcy przeznaczonych na leczenie palców! Automatycznie piscinetowa propozycja znalazła się na liście dróg ,które będę chciała pokonać w następnym sezonie. Oczyściłam skałę ze swoich czterdziestu ekspresów i pożegnałam się z sektorem. W drodze powrotnej do El Puente, niosąc na garbie cały dobytek wspinaczkowy już kontaktrowałam się ze swoim rehabilitantem -Rafałem Śledzikowskim : "Halo Rafał! Boli tu , boli tam , napiszę więcej z El Puente. O ile tam dojdę! :)) "
Kilkanaście godzin później znowu siedziałam przy porannej kawie. Tym razem podwójnym espresso bo lunatyczne zdolności Jozefa i towarzyszący temu bełkot o tematyce kulinarnej : „Syr , syrecek mniam mniam mniam „ nie pozwoliły mi się wyspać. Dobrze ,że zupy nie zaczął gotować w środku nocy! :) Ostatnim celem była droga w Cuevie. Tak szybko i sprawnie jak się tam znaleźliśmy , tak samo szybko i sprawnie zwinęliśmy się. Pomimo dobrych chęci brak świeżości itp itd. nie pozwoliły mi na wpięcie się do topowego ekspresa na Maskoking 8b+. Zreszta , ktos zabrał/ukradł/pozyczył ostatniego ekspresa, więc nawet nie miałabym do czego się wpiąć ;)
Kolejne expresso popijaliśmy w jednej z francuskich ciastkarni. Następne w Niemczech ,a to najlepiej smakujące już w Polsce. Z domowego ekspresu ;)
pozdrawiam